niedziela, 4 stycznia 2015

Nic nie musi...

Moje dziecko NIC NIE MUSI, ewentualnie MOŻE, ale nie MUSI. 

Jak wiecie Krzyś skończył już (albo dopiero) roczek. 
Mam wrażenie, że dla niektórych jest to jakaś magiczna granica, jakby miał nagle zdobyć wszystkie umiejętności. Nie wiem czemu, ale od tego czasu słyszę tylko, że Krzyś coś MUSI. 
A szczególnie nasłuchałam się tego przez caaałe święta. I tylko w kółko, a bo On skończył już rok to musi chodzić, musi sam jeść, musi sam pić, musi już pić mleko z butelki, najlepiej jakby korzystał z nocnika, musi mieć dobre sztywne buty do chodzenia po domu, musi..., musi..., musi.... . 
A najwięcej tego MUSI dotyczy chodzenia, co dla mnie jest już dość denerwujące i irytujące. 
Lecz tłumaczenie, że prowadzenie za rączki wcale mu w tym nie pomaga to już jakby grochem o ścianę. Przecież co ja mogę wiedzieć, 50 lat temu medycyna była tak rozwinięta i dzieci dzięki temu prowadzaniu nauczyły się chodzić... obłęd. Jak tylko słyszę, że Krzyś MUSI już chodzić, to staram się ze spokojem mówić, że "jeszcze ma czas, jeszcze się w życiu nachodzi". A Krzyś próbuje. Ładnie chodzi przy meblach, przy ścianach, chodzi na kolanach - łapie równowagę, przechodzi na przykład od mebla do krzesła szybko się łapiąc. Ale ewidentnie widać, że boi się podjąć to ryzyko chodzenia :). Nic na to nie poradzę i nawet nie mam zamiaru, mamy jeszcze czas. Każde dziecko jest inne. I każde dziecko rozwija się inaczej. Czy to tak na prawdę trudno jest zrozumieć?! 


PS. Piszę tego posta, po usłyszeniu kolejnego "a Krzyś to już MUSI....".



pozdrawiam G.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz